Iłża 2019

Od „Reakcji”: z racji faktu, iż nikt z bractwa nie był na turnieju przez całą długość jego trwania, narracja została zabarwiona wyczuwalną nutką schizofrenii, odzwierciedlającą liczność autorów. Zbiorowa jaźń nie poddaje się jednak łatwo redakcji, pozostawiamy więc czytelnikowi niepowtarzalne doznanie zanurzenia się w niej i odpłynięcia. Powodzenia!

W czwartek dnia pamiętnego drugiego, miesiąca maja, pierwsi przedstawiciele wężowego bractwa pod postacią Piwła, Marioli i Tajgera, ruszyli ku kolejnej przygodzie Srebrnogrzywym (czy jak tam Piweł zwykł nazywać swój wehikuł), czyli Turniejowi w Iłży. Tam to na życzenie łaskawie nam panującej pary Królewskiej kwiat rycerstwa miał się potykać  w klimacie legend arturiańskich.  W czasie swej podróży nie napotkali przeszkód, jedynie w trakcie postoju w lesie, Piweł spłoszył sarenki, które uciekły hen niosąc wieść, że Wężę nadciągają! Jeszcze tylko szybkie zakupy w Iłżeckim markecie i towarzystwo było już gotowe do turniejowania. Należy wspomnieć pyszne kanapki ze schabowym, które Mama Piwła zapakowała rycerzowi w juki, co by pokrzepiły ciała i umysły biesiadujących. Jeszcze tylko wjechać na górę, otrzeć trochę samochód od spodu o wystające kamienie i już można się rozkładać z obozem. Nasze wężowisko rozstawiliśmy z pozostałymi członkami bractwa, którzy powoli się pozpełzali z okolic (Julka, Kici i Uruk), oraz z zaprzyjaźnionymi przedstawicielami Pocztu Wukry- Panią Małgorzatą, Mistrzem Arezzo i Panem Bazylim, którym się zalęgliśmy przy stole. Jak zwykle Tajger nie był pochopny w działaniach, wygrywając tym samym honorową nagrodę dla tego kto rozstawi się z namiotem jako ostatni.

Przyszedł czas powitań i szwędacza. Było ciemno i zimno. Bardzo zimno. Właściwie to zamarzaliśmy. By nie zmienić się w miejscu w bryłę lodu, trzeba było się ruszać i rozgrzewać zacnymi trunkami. Ruszyliśmy w obchód i znaleźliśmy źródło ciepła! Koksownik służący również, jako grill. Wcale nie czuliśmy się jak bezdomni na Bronxie. Z takim to luksusem ugościli nas rzemieślnik Marchewa wraz z żoną. Przy jego to gościnnym kramie zebrało się zacne towarzystwo, z którym to spędziliśmy trochę czasu. Koksownik też miał na to wpływ. Bo było zimno. Impreza z obozu wystawców przeniosła się potem do obozowiska Smoczej Kompani. Duże dymiące ognisko, a przy nim dużo odymionych ludzi. Nawet przy ognisku było trochę zimno, zwłaszcza jak się siedziało w trzecim rzędzie, ale nikomu to nie przeszkadzało (no prawie nikomu, Ci co zamarzli głosu nie mieli). Sprytniejsze i bardziej wytrenowane węże potrafiły przepełznąć bliżej źródła ciepła, gdzie już zostawały w ciepełku i wesołym towarzystwie. Reszta musiała walczyć o przetrwanie. Bo było zimno. Ustaliliśmy, że największą imprezę przenosimy na kolejny wieczór, co nie przeszkodziło co poniektórym bawić się do późnych godzin wieczorno- porannych 😉

W piątek działo się dużo. Atrakcje, atrakcje i jeszcze raz atrakcje. Jak się już człowiek bawi w to tyle lat, to pewne rzeczy przestają robić aż takie wrażenie jak na początku, ale mimo to klimat był super! Niektórym weteranom świetnie było tu wrócić po tych kilku latach, spotkać znów mnóstwo znajomych, pogadać, pośmiać się i wypić, a przy okazji potwierdzić bractwową umiejętność zaklinania rzeczywistości. To jest jakby kolejny etap wtajemniczenia dla zagadki „ile trzeba Węży by zmienić żarówkę?” Odpowiedź: jednego, wystarczy, że zleci to komuś innemu. Zaczęło się całkiem niewinnie, od planu co zrobić do jedzenia. Każdy, kto miał cokolwiek do zjedzenia, był namawiany żeby posiekał i wrzucił to do kociołka. Osób chętnych nie było dużo, ale lepszy zły plan niż brak planu. Z początku były projekt na leczo, potem w miarę upływu czasu i wzrostu liczby osób przy naszym ognisku ustaliliśmy, że najlepiej będzie zrobić gulasz. Najpierw jednak trzeba było wstawić wodę. Wysłaliśmy zatem skauta, by sprawdził czy już wróciła woda, której chwilowo brakowało w obozie. Okazało się, że jest obiad, który właśnie był podawany… a na obiad jest… gulasz! I tak oto po raz kolejny szlachetna wężowa inicjatywa została nagrodzona. Wspólny wysiłek teoretyczny nie poszedł na marne, jak zwykle! O to przykład, jaką siłę mają wspólnie nakierowane myśli 😉

Należy wspomnieć, że przedstawiciel wężowego klanu brał czynny udział w turnieju. Bartosz może i był pod przykrywką Pana Bazylego z pocztu Wukry, jednak nikt nie ukryje prawdziwej gadziny, także z dumą go wspieraliśmy w trakcie turnieju łuczniczego  … a przynajmniej Uruk wspierała, bo nie ma wyboru jako dwórka w poczcie XP



Po wszystkich występach i atrakcjach, a także wymarznięciu w czasie oglądania potyczek rycerzy i ich pocztów… wieczór był srogi. Wspominaliśmy już że było zimno? Alkoholu było dużo, noc zimna i ciemna, ale nie była pełna strachów, bo ognisko było wielkie i buchało jak szalone! Przy ognisku śpiewy i rozmowy, uszczerbki na zdrowiu, tańce i iście turniejowy klimat!  Wino się lało, nogi się rwały do tańca (przynajmniej tym którzy ich nie uszkodzili) i tym sposobem, nie wiadomo kiedy minęła noc.

Na skutek teleportacji mocą Ki, Tajger śladami Komandora Melanżu przeniósł się do wymiaru 5 i pół.

„Gdzie moja chorągiew” myślał… „Gdzie Siemowit? Dlaczego wszyscy już śpią?”


Notatki znalezione w wykopaliskach na terenach Iłży, datowane na rok pański 2019, miesiąca majowego, dnia czwartego:
„Coś się dzieje tego dnia, ewidentnie. Jakieś hałasy, ktoś się potyka, ktoś się bije z kimś na stal, ktoś gra i śpiewa, ktoś tańczy, ktoś zabawia publiczność swoimi ptakami, a jeszcze ktoś inny sprzedaje jedzenie czy inną miodoladę… Drums… drums in the deep… ”

Tyle tylko zachowało się po Tajgerze. Sobotnie wydarzenia go ominęły, bo poprzedniego wieczoru heroicznie ocalił resztę biesiadników przed „syndromem dnia następnego”. Poświęcił się dla ogółu wypijając miodową nalewkę, która okazała się być anyżową…  i tym sposobem wziął na siebie całą klątwę i przekleństwo wiedźmy Kacuchy… będzie mu to pamiętane! Chwała mu! Chwała! Chwała!

Kiedy zaczęło zmierzchać, części bractwa czas było wracać w rodzinne strony.  Kici wrócił już nieco wcześniej i radosna kompania turniejowego Piwłowego bolidu ruszyła w drogę powrotną. Impreza trwała dalej, jednak już bez nich.

Tym czasem na turnieju z naszego bractwa pozostały jedyne dzielne żmije Julka z Urukiem, które nas pięknie i z sobie właściwym urokiem reprezentowały ;3



Zaczniemy tu opis od soboty, kiedy to jeszcze z Mariolą wzięłyśmy udział w warsztatach tańca prowadzonych przez Panią Małgorzatę i Mistrza Arezzo, udowadniając tym samym jak wiele talentów wężyce jeszcze ukrywają. Udało się nam nauczyć i z resztą towarzyszy zatańczyć od początku do końca piękne Amorozo – kto nie widział niech żałuje. Następnie wraz z Panią Małgorzatą i mistrzem Arezzo, ruszyłyśmy oglądać potyczki konne. Ach, co za widoki! Ach, co za emocje! Nic tylko mdleć na widok pięknych rycerzy, którzy zjechali się z całego królestwa, by dowieść swego męstwa… wzdych, wzdych i trzepotanie rzęs….



Niestety im bliżej wieczora tym mniej ludzi zostawało na turnieju. Dużo naszych towarzyszy wystraszyło się zimna i wiatru i uciekło chyżo w cieplejsze rejony. Jednak nie my, my dzielnie zostałyśmy, marznąc…. Bardzo marznąc. Bo to lubimy… bo to jest to co lubimy robić w wolnym czasie.. marznąć w gryzącej wełnie…. Bo było zimnno. Ponownie ciepły kąt i wesołe towarzystwo znalazłyśmy w kramie Marchewowym, gdzie się ogrzałyśmy częstowane zacnymi trunkami z dalekich krain… kiedyś ktoś napisze pieśń o kawowo- słono-karmelowym trunku, który skradł wężycowe serca…. Przybył też posłaniec z zacnymi plackami włoskimi, więc i głodne nie byłyśmy. W końcu podziękowałyśmy za gościnę i dałyśmy się porwać gadziemu zewowi -> czyli ciepłemu ognisku u Smoczej Kompanii. A tam już zostałyśmy do rana, wśród śmiechów i historii opowiadanych przez zacnych kompanów. Nad ranem skowronki już nas usypiały, więc trza było wracać do namiotu, przespać chodź parę godzin przed czekającą nas podróżą do domu….

 

 

W niedziele przyszedł czas zbierania się i żegnania, a potem każdy rozjechał się w swoją stronę… z lekkim żalem w sercu, ale też masą przeżyć do ogarnięcia. Za rok mamy nadzieję powrócić 🙂
Ps. Nikt nie zamarznął, mimo iż było zimno. Bo było zimno.

  

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *